Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz pisałam, a sprawdzać się boję, żeby mnie Elten znów nie wyrzucił.
Poniewa wybieram się w przyszłym tygodnku na ratowanie kolan, życzcie mi powodzenia. Jest to coś na kształt
komórek macierzystych, czy coś w tym stylu, podobno rewelacja, więc zaryzykuję eksperyment. Jak wszystko
się uda, to w najbliższym czasie znów spróbuję się tu odezwać, a na razie pa.
Muszę pominąć milczeniem.
To, co mi powiedziała nieznajoma dziewczyna, muszę pominąć milczeniem. Poprosiła mnie bowiem o dyskrecję,
co muszę uszanować, a dlaczego w ogóle o niej wspomniałam? Bo już wiem, dlaczego tak naprawdę znalazłam
się na tym jachcie. Gdyby nie nasza rozmowa, dziewczyny dziś już pewnie by nie było, a że żyje, wiem,
bo od czasu do czasu się do mnie odzywa. Wyszła zamąż, ma cudną córeczkę i dobrego męża. Jak to nigdy
nie wiadomo, po co i dla kogo jesteśmy choćby przez parę minut!
Następnego dnia
Następnego dnia
Siedziałam sobie, jak lubię, pod masztem z kubkiem gorącej, aromatycznej kawy, gdy podeszła do mnie dziewczyna, której nie znałam. Zapytała, czy możemy porozmawiać. Czemu nie? Odpowiedziałam i zaprosiłam obok siebie na ławeczkę. Usiadła. Długo milczała, a ja czekałam, bo nie wiedziałam, z czym do mnie przyszła. Słońce mocno przygrzewało, statek spokojnie poruszał się na falach, a wiatr śpiewał swoją melodię nad zwiniętymi żaglami. Na górnym pokładzie ktoś grał na gitarze, a inny ktoś usiłował nucić jakąś morską piosenkę. W kubryku też ktoś śpiewał szanty przy gitarze, a reszta załogi uwijała się wokół swoich zadań. Byłam już trzeci dzień na jachcie, jeszcze prawie nikogo nie znałam. Potworzyły się wprawdzie jakieś kółeczka, ale mnie jakoś dotąd nikt nie zapraszał. Miałam więc nadzieję, że może ta dziewczyna też jest osamotniona i widząc, że do żadnej grupki nie należę, zechce się ze mną poznać i może nawet zaprzyjaźnić? Wreszcie się odezwała.
Ciąg dalszy nastąpi.
Drugi dzień rejsu
Drugi dzień rejsu
Następnego dnia wstałam wcześniej od innych, bo miałam wachtę w kampusie i trzeba było nakryć do stołu, a potem stopniowo poprzynosić jedzenie. Z naczyniami biegałam kilka razy, bo czterdzieści talerzyków, kubków i sztućców nie dałoby się zabrać za jednym razem. Ponieważ na śniadanie miała być jajecznica z boczkiem i cebulą, musiałam tę cebulę pokroić w tzw piórka, a boczek w maleńkie kosteczki. Zeszło mi trochę z tym krojeniem, ale zdążyłam tak, by kucharka mogła zacząć smażyć. Mooim zadaniem było jeszcze zanieść do kubryku chleb, masło i przyprawy. Gorącą kawę zaniósł kolega z mojej wachty. Kiedy po śniadaniu zaczęły spływać naczynia, byłam już na stanowisku. Jeszcze na szybko wypiłam kawę na stojąco, bo w kampusie nie ma żadnego stołka. Najbardziej bym lubiła wyjść na pokład, usiąść na ławeczce pod masztem i marzyć sobie o czymkolwiek w ciepłych promieniach słońca, ale miałam przecież wachtę i musiałam być tam, gdzie mi wyznaczono. Myślałam więc sobie tylko: „Jeśli nawet nie spotka mnie w tym rejsie nic miłego, to i tak się nie poddam. Całą tę wyprawę mam przecież na własne życzenie, a że wyobrażałam ją sobie całkiem inaczej, to już inna rzecz i nie ma się co nad tym zastanawiać tylko trzeba przyjąć to, co przyniosą te rejsowe dni”.
Z tym zmywaniem zeszło mi tyle czasu, że prawie bym nie zdążyła do łowienia ryb, które miały być na kolację, ale ponieważ kolega z wachty pomógł mi przy układaniu naczyń, tuż przy łowisku w okolicy Władysławowa dobiegłam na miejsce zbiórki i dostałam wędkę. No, ale i tu miałam pecha, bo jak tylko tę wędkę zanurzyłam w wodzie, natychmiast się poplątała z inną i od razu zostałam odsunięta od wędkowania. Widać nie miałam szczęścia u Neptuna, więc wróciłam do kampusa, by obierać ziemniaki na obiad. Myśli miałam niewesołe. Zastanawiałam się, jakie niepowodzenie czeka mnie w najbliższym czasie. No i niedługo się okazało, że teraz to już nie żarty, bo spadłam z kilku schodków po drodze do kubryku i tak sobie uszkodziłam mięśnie podudzia, że prawie nie mogłam stąpać na tej nodze. Jednak w czasie wachty to jest tak, że choćbyś się podpierał nosem, musisz wykonywać swoją pracę, a że wypadła mi nocna wachta na spardeku, czyli górnym pokładzie, nikogo nic nie obchodziło, że się tam ledwie dowlokłam prawie na jednej nodze. Padało i wiało, a usiąść nie było wolno, to stałam, jak ta sierota w półzgięciu, a kiedy przyszła pora mojego sterowania, też nie usiadłam na ławeczce przy sterze, bo jestem mała i mam krótkie ręce, więc nie dosięgnęłabym steru. Koło sterowe było udźwiękowione, więcw jakiś czas po objęciu sterowania zorientowałam się, że poważnie zeszłam z kursu. Robiłam, co mogłam, ale w żaden sposób nie umiałam wrócić na potrzebny kurs, więc w końcu tak się przeraziłam, bo wokół było pełno statków, że zaczęłam krzyczeć, żeby mi ktoś przyszedł na ratunek. W końcu zjawił się wachtowy i powiedział, jakby nigdy nic: „przecież tam w maszynie ktoś zawsze czuwa nad prawidłowym kursem”. Nowe niepowodzenie tak mnie zestresowało, że osunęłam się na deski pokładu nie bacząc na to, czy mi wolno, czy nie. Wachtowego miałam takiego, że zachowywał się jak stary marynarz, chociaż nie miał nawet dwudziestu lat. Ktoś z wachty zmienił mnie przy sterze, a ja siedziałam, jak kupa nieszczęścia z niedobrymi myślami i gdyby to było możliwe, natychmiast opuściłabym jacht. Zostały mi jeszcze dwie godziny wachty, ale na szczęście pokazał się bosman i kazał mi iść do kubryku. Zanim tam dotarłam, usiadłam jeszcze na ulubionej ławeczce pod masztem i nareszciemogłam spokojnie oddać się rozmyślaniom. Wokół szumiało morze, deszcz szeleścił w żaglach, statek kołysał się leniwie, a we mnie nie było radości. Zrozumiałam, że morze, to nie tylko przygoda w wesołych barwach, ale przede wszystkim urabianie charakteru. Mój brat przez czterdzieści parę lat pływał po morzach i oceanach. Niewiele o tym mówił, ale kiedy zbliżał się czas powrotu na statek, stawał się coraz weselszy i bardziej rozmowny. Podejrzewałam, że mimo ciężkiej pracy, która go tam czekała, kochał to morze i musiał do niego wracać. Myślę, że gdybym i ja miała kiedyś wypłynąć w kolejny rejs, już inaczej postrzegałabym tę przygodę. Nazajutrz byliśmy w Kopenhadze. Nie wybierałam się na ląd, ale wachtowy powiedział, że muszę, bo inaczej on także nie mógłby wyjść na ląd. Poprosiłam więc koleżankę, żeby mi potowarzyszyła, bo jak tylko zeszłam po trapie na keję, wachtowego już nie było przy mnie a koleżanka, chociaż go wołała, że tak szybko nie mogę iść, nawet się nie obejrzał. Wobec tego poszłyśmy tylko do najbliższego kiosku z pamiątkami, żebym sobie chociaż mogła kupić kopenhaską syrenkę jako dowód, że jednak byłam w jej mieście. Wróciłam na jacht i ponieważ nic mi innego nie pozostało, zastąpiłam kolegę na trapie, a on mi za to obiecał coś dobrego z miasta. Przesiedziałam na tym trapie całą jego czterogodzinną wachtę, by chociaż w ten sposób przydać się jakoś na jachcie.
Dalszy ciąg nastąpi, o ile Elton mi na to pozwoli.
Mam nowy sprzęt
Ease reader, to taki skaner, który od razu czyta po zeskanowaniu tekstu, a zapisuje na pendriva w trzech
formatach: txt,jpg i mp3
Ponieważ mam duży nieporządek w domowych dokumentach, wykorzystuję czas wakacji, żeby zrobić porządek.
Może ktoś wie, jak mogę sprawdzić, czy stworzyłam swój awatar?
A, i jeszcze coś: mam trochę piosenek z przebojów ubiegłego wieku i stworzyłam dla nich folder pod nazwą
A jednak czasem wychodzi słońce!
Lało przez całą noc i połowę minionego dnia. Teraz jednak nieco złagodniał świaat bo słońce nareszcie
się pokazało. Zaraz inaczej na duszy, chociaż dzisiejszy dzień to bardzo smutna pamiątka. Z życzeniami
zgłoszę się jutro, a teraz kończe, bo przyjechała bratowa i już nie będę sama w pokoju.To trochę niewygodne,
ale co robić?
Odkąd pamiętam
Jeszcze we wczesnym dzieciństwie, kiedy mama wychodziła do pracy, zostawiała mi włączone radio. Słuchałam
wszystkiego, jak leci. Często niewiele z tego rozumiałam, ale kiedy nadawano piosenki, dużo z nich umiałam
już na pamięć i mogłam śpiewać razem z wykonawcami.Bardzo śmiesznie to pewnie brzmiało, kiedy dwulatka
śpiewała na przykład taki tekst: „Już taki jestem zimny drań i dobrze mi z tym bez dwóch zdań”… Z radiem
jednak zżyłam się do tego stopnia, że grało mi na okrągło przez cały czas nadawania. W nocy radio milczało,
O moim piesku Amisiu
Już tu o nim wspomniałam, ale jeszcze nie zdradziłam, jak się wabi. A wszystkie moje pieski, które dotąd
miałam, zawsze nazywałam tym samym imieniem, czyli każdy z nich był Amisiem, tyle, że dodawało się kolejną
cyfrę, no i aktualny piesek, to Amiś dziesiąty.
Jest już ze mną trochę ponad 6 lat, a siedem skończy 25 września. długo bo ponad 4 miesiące czekał
na jakiś dom, bo miał wadę zgryzu i zapadanie tchawicy. Kupiłam go przez internet, ale nie żałuję, bo
Słoneczny dzień
Spotkałam się dzisiaj z Dawidem i to On sprawił, że odżyła we mnie potrzeba blogowania. W kontaktach
znalazłam kilka znajomych nazwisk, więc mam nadzieję, że przynajmniej ich właściciele się czasem do
mnie odezwą. Myślę, że takich słonecznych dni będzie teraz więcej.
Helenka-gd