Kiedy pół roku temu znajoma zaprosiła mnie na ten rejs, byłam pełna obaw i wątpliwości, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej dochodziłam do wniosku, że jakoś przecież sobie poradzę i chociaż reszta załogantów nie ma żadnego doświadczenia w pływaniu z niewidomymi, to ja muszę zrobić wszystko, żeby nie mieli ze mną kłopotliwych problemów. Pierwsza trudność, jaka stanęła przed nami, to moje wejście na jacht. Nie było bowiem trapu, a odległość jachtu od pomostu była mi zupełnie nieznana. Z pomocą przyszła mi biała laska i chętne dłonie moich współzałogantów. Stanąwszy na brzegu pomostu, sprawdziłam, w jakiej odległości mam wejście na jacht, a potem szerokość przerwy między pomostem a wejściem na jacht. Teraz już tylko mały stopień w dół na niższy fragment pomostu i stopień do góry na jacht przy pomocy barierki z dłoni moich towarzyszy. 9metrowa łódka pod nazwą "Victoria" ode mnie wymagała tylko sprawnej umiejętności schodzenia pod pokład, a resztę samodzielnie ogarnęłam, kiedy moi znajomi pojechali odstawić samochody do Giżycka, a wynajęty jacht mieliśmy w Pięknej Górze. Najpierw zainstalowałam się we wkazanej kajucie, a potem obeszłam całą resztę statku. Oprócz trzech kajut znalazłam messę z rozkładanym stołem, po którego z obu stron znajdują się koje, bo na jachcie swobodnie mogą przebywać w miarę znośnych warunkach osoby w liczbie sześciu. Poza kojami i stołem w messie znajduje się lodówka, kuchenka gazowa, szafki z naczyniami i zlew. Jest też coś w rodzaju łazienki, która najmniej spełnia warunki przeznaczenia. Maleńka, z umywalką i kibelkiem nie spełnia nawet w piętnastu procentach wymogu jej używania, przy czym pozbywanie się nieczystości nie zawiera możliwości wyrzucania do muszli zużytego papieru, a więc można sobie wyobrazić, co to oznacza! wody, jak na lekarstwo, nie mówiąc o tym, że instalacja się psuła i gdyby nie nasz kapitan, który niejedno w życiu przeszedł, nie umiał sobie poradzić z każdą usterką, byłoby z nami krucho. Za żywienie w czasie rejsu odpowiadała Anna i wywiązywała się z tego znakomicie, ale nie tylko to było jej udziałem, lecz każda pomoc techniczna kapitanowi Stefanowi. A ja? Co ja? Pewnie miałam tylko leżeć i pachnieć, bo do żadnych manewrów na pokładzie nie miałam dostępu i wtedy to najbardziej odczuwałam swąją odrębność i osamotnienie, bo nikt nie miał czasu, by informować mnie, co się dzieje z żaglami na bieżąco, czyli które są rozwijane, a które składane w zależności od okoliczności pogodowych i kaprysów wiatru. Był taki jeden dzień, kiedy nam się zrobiła piątka w skali Boauforta, ale ja o tym nie miałam pojęcia i nawet się zastanawiałam, dlaczego tak fajnie kiwa. Może to i lepiej, że nie wiedziałam, bo przynajmniej nie czułam stanu zagrożenia, a oni tam na pokładzie, walcząc z wiatrem zwyczajnie po ludzku się bali, bo przedzież w każdej chwili mogło przyjść to najgorsze. Jednak w czasie postoju na dziko gdzieś na małych plażyczkach, czy w portach, uczestniczyłam w pełni w życiu załogi. Wieczorne pogaduszki przy herbacie, gdy z jachtowego radia płynęy dźwięki relaksacyjnej muzyki, miałam swój udział i to była nagroda za inne niedostatki. W sumie rejs był udany i tylko moi współzałoganci bardzo się natrudzili, żeby było miło i bezpiecznie. Jednak na przyszłość, gdybym jeszcze zdecydowała się na jakiś rejs, to już nie taką łódką, Jak "Victoria", bo jestem już w takim wieku, kiedy nie wszystkie trudy potrafię znieść, więc jeśli gdzieś jeszcze popłynę to już bardziej komfortowo, bo takim statkiem, który mi zapewni trochę luksusu.
A to niespodzianka! Kurcze, czasem sama bym tak chciała!
Bardzo się cieszę, że była jakaś odmiana w twoim życiu, którą na dodatek miło wspominasz. Trzymaj się. Jak widać, jeszcze nie wszystkie miłe chwile stracone. Jeszcze i teraz mogą być w życiu przyjemne niespodzianki. Ale to dobrze, bo takie zdarzenia dają dobrą energię do życia.
Bardzo lubie takie rejsy. Czasem nie pisze komentarzy, bo po prostu nie mam czasu, albo siły, bo jestem bardzo zajety.
Osobiście takie pływanie dla mnie ma sens 2 dni bo później to już straszna nuda i jedyne co pozostaje to raczyć się piwej albo innymi napojami. Widzący jeszcze może podziwiać przyrodę płynąc a my siedzimy na dupie i robimy za balast przechodząc raz na prawo, raz na lewo.
Czytałam post na FB, ale postanowiłam zajrzeć i tutaj po odświerzenie Pani wrażeń. Kolejne cenne doświadczenie. Gratuluję odwagi. 🙂