Znów się coś we mnie zapadło.
Próbuję wydostać się na słońce, ale marnie mi to wychodzi. Wciąż jest we mnie tamten wieczór, kiedy to radośnie wróciłam do domu, by podsumowac miniony dobry dzień, kiedy usłyszałam te szokującą wiadomość i już od tej pory przez całą następną noc i cały następny dzień nie mogłam się pozbyć tych dręczących pytań i zawiłości w myślach, co to sprawiają, że ma się wszystkiego dosyć. Nie modliłam się o Jego powrót do zdrowia, bo dobrze wiedziałam, że to niemożliwe, więc tylko prosiłam Boga, by nie cierpiał zbyt długo. Z nikim nie umiałam rozmawiać o tym, co się stało i tylko wciąż zadawałam sobie pytanie: jak to jest, że dobro zawsze musi być pokonane złem? To prawda, że nie ma nic pewnego na tym świecie, ale człowiek, który dokonał tyle wspaniałych rzeczy, a na koniec zebrał prawie 5 tysięcy złotych na szlachetny cel, ginie tak głupio i niepotrzebnie. A tyle ludzi było wokoło! Co się takiego stało, że nikt w porę nie zareagował? Jak to możliwe, że ginie człowiek pośród przyjaciół? No i dlaczego obarcza się winą niewinnych? Czyżby to była premedytacja? Nie chcę nikogo sądzić, ale aż trudno uwierzyć, żeby w tak łatwy sposób można było zabić człowieka. I co, może tylko po to, by uniemożliwić dalsze działanie szlachetnego celu? Jeśli tak jest i już do tego doszło, to gdzie na tym świecie jest jakiś porządek i ład?
Pada deszcz, a co ze śniegiem?
Wczoraj, kiedy wracałam ze szkolnej wigilii, otuliły mnie płatki śniegu, po których jednak dziś już nawet nie ma śladu. Jak tak dalej pójdzie, to święta będą czarne, a tak b się chciało, żeby śnieżna biel przykryła wszelkie brudy świata! Przyspieszyłam nieco Wigilię na Eltenie, bo nie wiem, czy zdaeży mi sie okazja, by coś wstawić lub napisać, gdy będę już na wsi. Tam jest jakaś awaria internetu i nie wiadomo, czy zostanie usunięta, a własnego internetu w komputerze na wynos nie mam. Piszę więc, póki mogę i chcę mocno podkreślić, że jeśli w święta nie będę miała z Wami łączności, będzie mi czegoś brakowało. A miałam zamiar w wieczór wigilijny iść z dyktafonem do kurnika, do psiej budy, gdzie mieszkają cudowne dwa psiaki, z którymi może dałoby się pogawędzić? Jest też pewien gołąbek, który zwykle przychodzi rankiem na parapet mojego pokoju, by pogruchać i dostać coś dobrego. On nie przyjdzie wieczorem, bo chociaż na podwórku będzie dużo światła, nie opuści swojego gniazdka, bo tam jest jego pani. Ta para mieszka tam już od szeregu lat i co roku wypuszcza po trzy nowe pisklęta. One gdzieś odlatują, a rodzice, nie wiem, dlaczego, pozostają zawsze na miejscu. Gołąbek, jak już sie naje, zawsze zabiera w dziobku coś dla swojej pani i muszę pamiętać o tym, żeby to było coś łatwego do przeniesienia, więc wsypuję różne ziarenka do papierowej torebki i robię coś w rodzaju zawieszki, żeby bez trudu mógł wziąć podarunek dla żony. Kiedyś o tym zapomniałam, by przygotować jedzonko, to tak długo czekał, aż sie doczekał. No i jest jeszcze taka mała myszka, która się daje brać na ręce i z dłoni zjada pokruszony ser. Zawiązałam jej na szyi niteczkę, żeby wiedzieć, która jest ta moja, a kiedy do wyjścia z norki podchodzi jakaś inna, też ją karmię, ale sypię łakocie na brzegu norki, a ona je sobie sama zabiera. Czasem słychać, jak gdzieś w głębi delikatnie odzywają się inne. Może małe myszki? Na podwórku mieszka też kuna, ale z nią nie mam żadnej styczności. Chociaż w gospodarstwie nie czyni żadnej szkody, to znaczy nie kradnie kur, to jednak już królików z sąsiedniego domu nie oszczędza i czasem sie zdarzy, że jeden z psiaków przynosi na próg domu odgryzioną przez kunę głowę królika, żeby pokazać, że było nieszczęście. Są także oczywiście sroki, wróbelki i wrony, ale z nimi też wieczorem nie ma kontaktu, więc gdy tylko wychodzę na dwór, przede wszystkim towarzyszą mi „Bunia” i „Kajtuś’, którym najpierw po cichu daję kawałki opłatka, a potem po serduszku z piernika. No i o tym wszystkim napisałabym, gdyby to było możliwe, ale w głębi serca mam nadzieję, bo przecież to wieczór magiczny, że internet się pojawi i bedzie cudownie.