Zaczęły się ferie, więc znów siedzę na wsi, bo tu najlepiej odpoczywam i ładuję akumulatory. Mam znowu ostatnio kłopoty stawowe, więc robię wszystko, żeby je zgubić. Najlepiej ma Amiś, bo przesypia całe dni, a wiosna coraz bliżej. W sprawie książki na razie nic się nie dzieje, bo chociaż mam różne obietnice, to chyba trzeba po prostu cierpliwie poczekać na ich realizacje, o czym na pewno powiadomię, gdy się coś zacznie dziać, a tymczasem pozdrawiam wszystkich serdecznie i idę się wylegiwać.
I znów mieliśmy gościa.
Pamiętacie, jak to było z tą fretką? No to wczoraj o poranku znalazłam na wycieraczce pod moimi drzwiami skuloną istotkę, która się okazała malutkim szczeniaczkiem tak przemarzniętym, że już wcale się nie ruszał. Myślałam, że nie żyje, ale na wszelki wypadek połoźyłam go na ciepłym termoforze, owinęłam grubym ręcznikiem i mocno przytuliłam do siebie, żeby ciepełka miał jak najwięcej. Po jakiejś pół godzinie maleńkie ciałko leciutko drgnęło, a następnie próbowało się wyzwolić z ciepłego wnętrza. Przytknęłam główkę szczeniaczka do swojej twarzy, a on, jakby w podiękowaniu polizał mnie delikatnie po nosie. „Amiś” już nie mógł się doczekać, kiedy mu oddam kruszynkę, a gdy się wreszcie doczekał, najpierw dokunentnie wylizał maluszka, a potem zaprowadził go do swojej jadalni i pozwolił się posilić tym, co zostało w miseczce. Zgodziłam się na to i ja, , bo mój piesek upodobał sobie karmę dla szczeniaczków firmy Pedigry, więc jeśli i gość spróbuje, może mu nic nie będzie? Widać jednak karma nie była mu obca, bo zjadł wszystko do ostatniej chrupki, a potem popił to filtrowaną wodą i chociaż „Amiś” zachęcał go do zabawy, on padł tam przy tej miseczce i natychmiast zasną, więc i „Amiś” położył się obok i przytuliwszy maluszka, też spokojnie zasnął. Idylla jednak trwała niezbyt długo, bo się okazało, że są właściciele szczeniaczka i trzeba było się z nim rozstać jak z tamtą fretką, której już zresztą nie ma na tym świecie. A szczeniaczek, który nas odwiedził, to synek suczki, którą nieświadomie szczenną wzięto ze schroniska. Wydała na świat sześcioro dzieci, ale ten jeden został przy niej, bo resztę rozdano chętnym. Suczka, niestety z niewiadomych przyczyn odeszła z tego świata, a więc szczeniaczek, który miał osiem tygodni, bez kłopotu mógł się już pożywiać samodzielnie, ale wciąż tęsknił za mamą i wciąż jej poszukuje. Stąd te ucieczki chociaż dom jest przyjazny. Jak mało wiemy o tym, co przeżywają zwierzęta!t
Znów się coś we mnie zapadło.
Próbuję wydostać się na słońce, ale marnie mi to wychodzi. Wciąż jest we mnie tamten wieczór, kiedy to radośnie wróciłam do domu, by podsumowac miniony dobry dzień, kiedy usłyszałam te szokującą wiadomość i już od tej pory przez całą następną noc i cały następny dzień nie mogłam się pozbyć tych dręczących pytań i zawiłości w myślach, co to sprawiają, że ma się wszystkiego dosyć. Nie modliłam się o Jego powrót do zdrowia, bo dobrze wiedziałam, że to niemożliwe, więc tylko prosiłam Boga, by nie cierpiał zbyt długo. Z nikim nie umiałam rozmawiać o tym, co się stało i tylko wciąż zadawałam sobie pytanie: jak to jest, że dobro zawsze musi być pokonane złem? To prawda, że nie ma nic pewnego na tym świecie, ale człowiek, który dokonał tyle wspaniałych rzeczy, a na koniec zebrał prawie 5 tysięcy złotych na szlachetny cel, ginie tak głupio i niepotrzebnie. A tyle ludzi było wokoło! Co się takiego stało, że nikt w porę nie zareagował? Jak to możliwe, że ginie człowiek pośród przyjaciół? No i dlaczego obarcza się winą niewinnych? Czyżby to była premedytacja? Nie chcę nikogo sądzić, ale aż trudno uwierzyć, żeby w tak łatwy sposób można było zabić człowieka. I co, może tylko po to, by uniemożliwić dalsze działanie szlachetnego celu? Jeśli tak jest i już do tego doszło, to gdzie na tym świecie jest jakiś porządek i ład?
Pada deszcz, a co ze śniegiem?
Wczoraj, kiedy wracałam ze szkolnej wigilii, otuliły mnie płatki śniegu, po których jednak dziś już nawet nie ma śladu. Jak tak dalej pójdzie, to święta będą czarne, a tak b się chciało, żeby śnieżna biel przykryła wszelkie brudy świata! Przyspieszyłam nieco Wigilię na Eltenie, bo nie wiem, czy zdaeży mi sie okazja, by coś wstawić lub napisać, gdy będę już na wsi. Tam jest jakaś awaria internetu i nie wiadomo, czy zostanie usunięta, a własnego internetu w komputerze na wynos nie mam. Piszę więc, póki mogę i chcę mocno podkreślić, że jeśli w święta nie będę miała z Wami łączności, będzie mi czegoś brakowało. A miałam zamiar w wieczór wigilijny iść z dyktafonem do kurnika, do psiej budy, gdzie mieszkają cudowne dwa psiaki, z którymi może dałoby się pogawędzić? Jest też pewien gołąbek, który zwykle przychodzi rankiem na parapet mojego pokoju, by pogruchać i dostać coś dobrego. On nie przyjdzie wieczorem, bo chociaż na podwórku będzie dużo światła, nie opuści swojego gniazdka, bo tam jest jego pani. Ta para mieszka tam już od szeregu lat i co roku wypuszcza po trzy nowe pisklęta. One gdzieś odlatują, a rodzice, nie wiem, dlaczego, pozostają zawsze na miejscu. Gołąbek, jak już sie naje, zawsze zabiera w dziobku coś dla swojej pani i muszę pamiętać o tym, żeby to było coś łatwego do przeniesienia, więc wsypuję różne ziarenka do papierowej torebki i robię coś w rodzaju zawieszki, żeby bez trudu mógł wziąć podarunek dla żony. Kiedyś o tym zapomniałam, by przygotować jedzonko, to tak długo czekał, aż sie doczekał. No i jest jeszcze taka mała myszka, która się daje brać na ręce i z dłoni zjada pokruszony ser. Zawiązałam jej na szyi niteczkę, żeby wiedzieć, która jest ta moja, a kiedy do wyjścia z norki podchodzi jakaś inna, też ją karmię, ale sypię łakocie na brzegu norki, a ona je sobie sama zabiera. Czasem słychać, jak gdzieś w głębi delikatnie odzywają się inne. Może małe myszki? Na podwórku mieszka też kuna, ale z nią nie mam żadnej styczności. Chociaż w gospodarstwie nie czyni żadnej szkody, to znaczy nie kradnie kur, to jednak już królików z sąsiedniego domu nie oszczędza i czasem sie zdarzy, że jeden z psiaków przynosi na próg domu odgryzioną przez kunę głowę królika, żeby pokazać, że było nieszczęście. Są także oczywiście sroki, wróbelki i wrony, ale z nimi też wieczorem nie ma kontaktu, więc gdy tylko wychodzę na dwór, przede wszystkim towarzyszą mi „Bunia” i „Kajtuś’, którym najpierw po cichu daję kawałki opłatka, a potem po serduszku z piernika. No i o tym wszystkim napisałabym, gdyby to było możliwe, ale w głębi serca mam nadzieję, bo przecież to wieczór magiczny, że internet się pojawi i bedzie cudownie.
Czas wyciszenia i refleksji.
Zaczął się czas przedwigilijnych spotkań opłatkowych w różnych stowarzyszeniach i instytucjach.. Łamiemy się opłatkiem, jemy różne tradycyjne postne potrawy, ale niech mi ktoś powie, ile w nas takiej zwyczajnej ludzkiej bliskości i serdeczności? Byłam już na dwóch takich spotkaniach, a następne dwa jeszcze przede mną. Siedzi się przy tych białonakrytych stołach z wymuszonym uśmiechem na twarzy i nic tego uśmiechu nie urealnia. Zjadasz więc to, co Ci podadzą, jesteś pośród ludzi jeszcze bardziej samotny niż zwykle i tylko czekasz, żeby ta „Impreza” już jak najszybciej dobiegła końca, bo nawet kolęd nie masz okazji pośpiewać, ponieważ robią to za Ciebie płyty. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie spodziewam się po tych dwóch następnych przedwigilijnych spotkaniach, by mnie ktoś znajomy chociażby najzwyczajniej zapytał: „No i co tam u ciebie dobregO”? No więc może by w takim razie w ogóle nie iść na takie spotkania? Szacunek dla zapraszających nakazuje nie odrzucać zaproszenia i choć może nic się znów serdecznego nie wydarzy, to może przynajmniej ten uśmiech, który dam otoczeniu zachęci kogoś do tego, by nawiązał ze mną choćby krótki dialog?
Czas mojego Adwentu.
To radość czekania na przyjście Tego, który odkupi świat. To pewność, że nie ma innego szczęścia, jak spotkać to Kruche Dzieciątko. To wiara, że Ono, choć takie maleńkie, ma w sobie niewyobrażalną mmiłość. Takie czekanie, to nie krzyczące reklamy, wystrojone witryny sklepów, lecz cudowne spełnienie sprzed dwóch tysięcy lat i świadomość, że tylko to się liczy. „Gdy znów Cię znajdę w żłóbku, zaśpiewam Ci kolęde, zabiorę Cię do serca i tam kołysać będe. Ogrzeję Cię wdzięcznością, że dałeś się zaprosić i odtąd Cię z miłością zamierzam w sobie nosić. Poniosę Cię przez życie, gdzie zechcesz i jak zechcesz, bo Tobie, tylko Tobie zaufać można jeszcze”.
Zanim zacznie się grudzień
Od jutra ostatni miesiąc roku, a więc ten, który oprócz maja najbardziej lubię. I wszystko jedno: śnieg to, czy wiatr, wiadomości dobre, czy złe, najważniejsze, że znowu narodzi się Ten, który rozraduje serca. Miałam jechać do Lasek na święta, bo tam najbardziej na świecie odczuwam atmosferę Narodzin Dzieciątka Jezus, ale tak mi się wydaje, że chyba nic z tego nie wyjdzie, bo znów coraz bardziej dokuczają mi stawy. No cóż, zycie i trzeba je brać takim, jakie jest, ale książkę będę dalej pisała, bo kiedy się nie ruszam, jestem całkiem zdrowa, a będzie teraz parę rozdziałów o znajomych z Lasek. Może nie dziś, bo już dość późno, a jutro na parę dni wybieram się do Joli, więc trzeba się będzie spakować, ale tam w całkowitym luzie będę się mogła zająć pisaniem i pewnie znów przybędzie kilka rozdziałów książki. W najbardziej szczęśliwym miesiącu roku pewnie coś dobrego mnie jeszcze spotka, więc cieszę się na to już z góry, chociaż jeszcze nie wiem, co to takiego będzie.