Wczoraj, kiedy wracałam ze szkolnej wigilii, otuliły mnie płatki śniegu, po których jednak dziś już nawet nie ma śladu. Jak tak dalej pójdzie, to święta będą czarne, a tak b się chciało, żeby śnieżna biel przykryła wszelkie brudy świata! Przyspieszyłam nieco Wigilię na Eltenie, bo nie wiem, czy zdaeży mi sie okazja, by coś wstawić lub napisać, gdy będę już na wsi. Tam jest jakaś awaria internetu i nie wiadomo, czy zostanie usunięta, a własnego internetu w komputerze na wynos nie mam. Piszę więc, póki mogę i chcę mocno podkreślić, że jeśli w święta nie będę miała z Wami łączności, będzie mi czegoś brakowało. A miałam zamiar w wieczór wigilijny iść z dyktafonem do kurnika, do psiej budy, gdzie mieszkają cudowne dwa psiaki, z którymi może dałoby się pogawędzić? Jest też pewien gołąbek, który zwykle przychodzi rankiem na parapet mojego pokoju, by pogruchać i dostać coś dobrego. On nie przyjdzie wieczorem, bo chociaż na podwórku będzie dużo światła, nie opuści swojego gniazdka, bo tam jest jego pani. Ta para mieszka tam już od szeregu lat i co roku wypuszcza po trzy nowe pisklęta. One gdzieś odlatują, a rodzice, nie wiem, dlaczego, pozostają zawsze na miejscu. Gołąbek, jak już sie naje, zawsze zabiera w dziobku coś dla swojej pani i muszę pamiętać o tym, żeby to było coś łatwego do przeniesienia, więc wsypuję różne ziarenka do papierowej torebki i robię coś w rodzaju zawieszki, żeby bez trudu mógł wziąć podarunek dla żony. Kiedyś o tym zapomniałam, by przygotować jedzonko, to tak długo czekał, aż sie doczekał. No i jest jeszcze taka mała myszka, która się daje brać na ręce i z dłoni zjada pokruszony ser. Zawiązałam jej na szyi niteczkę, żeby wiedzieć, która jest ta moja, a kiedy do wyjścia z norki podchodzi jakaś inna, też ją karmię, ale sypię łakocie na brzegu norki, a ona je sobie sama zabiera. Czasem słychać, jak gdzieś w głębi delikatnie odzywają się inne. Może małe myszki? Na podwórku mieszka też kuna, ale z nią nie mam żadnej styczności. Chociaż w gospodarstwie nie czyni żadnej szkody, to znaczy nie kradnie kur, to jednak już królików z sąsiedniego domu nie oszczędza i czasem sie zdarzy, że jeden z psiaków przynosi na próg domu odgryzioną przez kunę głowę królika, żeby pokazać, że było nieszczęście. Są także oczywiście sroki, wróbelki i wrony, ale z nimi też wieczorem nie ma kontaktu, więc gdy tylko wychodzę na dwór, przede wszystkim towarzyszą mi „Bunia” i „Kajtuś’, którym najpierw po cichu daję kawałki opłatka, a potem po serduszku z piernika. No i o tym wszystkim napisałabym, gdyby to było możliwe, ale w głębi serca mam nadzieję, bo przecież to wieczór magiczny, że internet się pojawi i bedzie cudownie.
Czas wyciszenia i refleksji.
Zaczął się czas przedwigilijnych spotkań opłatkowych w różnych stowarzyszeniach i instytucjach.. Łamiemy się opłatkiem, jemy różne tradycyjne postne potrawy, ale niech mi ktoś powie, ile w nas takiej zwyczajnej ludzkiej bliskości i serdeczności? Byłam już na dwóch takich spotkaniach, a następne dwa jeszcze przede mną. Siedzi się przy tych białonakrytych stołach z wymuszonym uśmiechem na twarzy i nic tego uśmiechu nie urealnia. Zjadasz więc to, co Ci podadzą, jesteś pośród ludzi jeszcze bardziej samotny niż zwykle i tylko czekasz, żeby ta „Impreza” już jak najszybciej dobiegła końca, bo nawet kolęd nie masz okazji pośpiewać, ponieważ robią to za Ciebie płyty. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie spodziewam się po tych dwóch następnych przedwigilijnych spotkaniach, by mnie ktoś znajomy chociażby najzwyczajniej zapytał: „No i co tam u ciebie dobregO”? No więc może by w takim razie w ogóle nie iść na takie spotkania? Szacunek dla zapraszających nakazuje nie odrzucać zaproszenia i choć może nic się znów serdecznego nie wydarzy, to może przynajmniej ten uśmiech, który dam otoczeniu zachęci kogoś do tego, by nawiązał ze mną choćby krótki dialog?
Czas mojego Adwentu.
To radość czekania na przyjście Tego, który odkupi świat. To pewność, że nie ma innego szczęścia, jak spotkać to Kruche Dzieciątko. To wiara, że Ono, choć takie maleńkie, ma w sobie niewyobrażalną mmiłość. Takie czekanie, to nie krzyczące reklamy, wystrojone witryny sklepów, lecz cudowne spełnienie sprzed dwóch tysięcy lat i świadomość, że tylko to się liczy. „Gdy znów Cię znajdę w żłóbku, zaśpiewam Ci kolęde, zabiorę Cię do serca i tam kołysać będe. Ogrzeję Cię wdzięcznością, że dałeś się zaprosić i odtąd Cię z miłością zamierzam w sobie nosić. Poniosę Cię przez życie, gdzie zechcesz i jak zechcesz, bo Tobie, tylko Tobie zaufać można jeszcze”.
Zanim zacznie się grudzień
Od jutra ostatni miesiąc roku, a więc ten, który oprócz maja najbardziej lubię. I wszystko jedno: śnieg to, czy wiatr, wiadomości dobre, czy złe, najważniejsze, że znowu narodzi się Ten, który rozraduje serca. Miałam jechać do Lasek na święta, bo tam najbardziej na świecie odczuwam atmosferę Narodzin Dzieciątka Jezus, ale tak mi się wydaje, że chyba nic z tego nie wyjdzie, bo znów coraz bardziej dokuczają mi stawy. No cóż, zycie i trzeba je brać takim, jakie jest, ale książkę będę dalej pisała, bo kiedy się nie ruszam, jestem całkiem zdrowa, a będzie teraz parę rozdziałów o znajomych z Lasek. Może nie dziś, bo już dość późno, a jutro na parę dni wybieram się do Joli, więc trzeba się będzie spakować, ale tam w całkowitym luzie będę się mogła zająć pisaniem i pewnie znów przybędzie kilka rozdziałów książki. W najbardziej szczęśliwym miesiącu roku pewnie coś dobrego mnie jeszcze spotka, więc cieszę się na to już z góry, chociaż jeszcze nie wiem, co to takiego będzie.
Bliskie spotkanie.
Koncertowaliśmy wtedy we Włoszech w ramach międzynarodowej wymiany chórów. Między innymi była przewidziana wizyta u Ojca Świętego w Castel Gandolfo. Jechaliśmy tam nocą, bo trzeba było zdążyć na siódmą rano, kiedy to Ojciec Święty odprawiał Mszę Świętą. Chór, który miał ją ozdabiać, nie stawił się na czas, więc myśmy mieli zaszczyt towarzyszyć śpiewem w czasie tej Eucharystii. Zaraz po zakończeniu Ojciec Święty Jan Paweł Drugi stanął z nami do wspólnego zdjęcia. Miałam to szczęście, że był obok mnie, więc kiedy fotograf uwiecznił ten moment, usunęłam się do tyłu pod mur jakiegoś budynku, gdy nagle jedna z chórzystek powiedziała: „Ojcze Święty, my tu mamy niewidomą solistkę, która z pewnością by chciała osobiście się z Ojcem Świętym przywitać”. A Ojciec Święty na to: „No to bardzo proszę, a gdzieście to ją schowały”? Czyjeś ręce chwyciły mnie mocno i pociągnęły do przodu, więc wpadłam wprost w ramiona Ojca Świętego i tylko już nic nie umiałam powiedzieć, a On mocno mnie przygarnął i ucałował w czubek głowy. Ja natomiast, zamiast przyklęknąć i ucałować Jego pierścień, chwyciłam Jego rękę i najzwyczajniej podniosłam do ust. Wydawała się taka bezwolna, że gdy ją ucałowałam, opadłaby bezwładnie, gdybym jej nie przytrzymała i nie odprowadziła na swoje miejsce. Nie padło między nami ani jedno słowo, a ja się dziwiłam, dlaczego nie czuję wzruszenia. Obejmuje mnie i całuje jakiś starzejący się mężczyzna, którym zachwyca się świat, a ja nie potrafię obudzić w sobie najmniejszej emocji. Nie mogłam tego jednak ujawnić ludziom, bo by mnie wzięli za nieczułą istotę, więc udawałam, że to spotkanie było dla mnie szczęściem, ale do dziś nie wiem, dlaczego nie odczułam tego bliskiego spotkania. Może to dlatego, że zabrakło między nami wzrokowego kontaktu? W każdym razie wtedy miałam w sercu całkowitą pustkę po tym wydarzeniu. Dopiero, gdy Ojciec Święty Jan Paweł Drugi przybył do Bazyliki Mariackiej w Gdańsku, gdzie zaprosił chorych i niepełnosprawnych, był moment, kiedy się naprawde wzruszyłam. Stałam w pierwszym rzędzie przed liną odgradzającą tłum od Ojca Świętego i kiedy przechodził wzdłuż szeregu, chwytał nasze wyciągnięte ręce. Kiedy chwycił mnie drugi raz w drodze powrotnej, nareszcie pękłam. Nie wiem, co to sprawiło, ale z całego serca wykrzyknęłam: „Niech żyje Papież”!
Piosenka Milenki do pokazania.
A oto link: https://www.youtube.com/watch?v=sz3CblW4fYk
Amiś ma nową koleżankę.
Wczoraj późnym wieczorem zadzwoniła znajoma, że ma poważny problem, bo musi nagle wyjechać do córki, a tam jest kot, który nie znosi psów, więc czy nie mogłaby swojej suni zostawić u mnie na dwa dni. Ponieważ wtorek i środę mam jeszcze wolną, nic nie stanęło na przeszkodzie, by Sunia pobyła z nami. Amiś jest bardzo gościnny i rad wizytom różnych zwierzaczków, więc kiedy w domu zjawiła się koleżanka tej samej rasy, co on, zabawom nie było końca, chociaż on właśnie dzisiaj kończy 8 lat, a Sunia ma dokładnie połowe jego wieku. Niedawno skończyli wesołe harce, a teraz śpią sobie razem w amisiowym łóżeczku. Sunia jest bardzo żywiołowa, wciąż by się tylko bawiła i uganiała za piłeczką, więc ciągle mnie do tego zachęca przynosząc ją mi, żeby rzucać. Martwi mnie tylko jedno, bo wcale nie chce jeść. Pewno tęskni za swoją panią chociaż pozornie tego nie widać. Próbuję jej wcisnąć jakiś smakołyk, ale bez powodzenia. Natomiast Amiś, gdy widzi, że Sunia nie bierze, wprost rzuca się na smakołyk, bo taki z niego łasuch. Amiś waży 2 i pół kilograma, a Sunia tylko półtora, bo jest od niego mniejsza i bardziej drobna. Taka malutka kruszynka, ale za to jak szczeka! Aż w uszach świdruje. Jeśli mi się uda ją nagrać, to pokażę, jaki ma głosik. Słońce dziś u nas świeci, ale jest dosyć silny i zimny wiatr, więc pieski uciekły z balkonu, kiedy wieszałam pranie. Wolą słoneczko przez szybę, a Amiś jutro idzie do fryzjera, bo w najbliższy piątek jedziemy do Lasek na rekolekcje pod tytułem „Od Franciszka do Franciszka”. Tak mnie zaintrygował ten temat, że jade. Jeśli rekolekcjonista pozwoli nagrywać, to podzielę się z moimi Czytelnikami treścią tych rekolekcji. A teraz muszę kończyć ten wpis, bo właśnie pieski się pobudziły i zaraz się zaczną nowe harce.