Zaczęło się wprawdzie dość obiecująco, bo w określonym terminie pojechałam do Lasek, gdzie miałam w domku pana Dolanskiego wypoczywać do końca lipca, a wytrzymałam zaledwie 10 dni, bo chociaż obiecano mi, że zepsuta winda będzie naprawiona w dwa dni po moim przyjeździe, obietnica przesunęła sie na koniec lipca, a ja po dziesięciu dniach pobytu w tym domu musiałam zdecydować o natychmiastowym powrocie do domu, jeśli nie miało dojść do nieodwracalnych zmian w stawach kolanowych.
Długo jeszcze będę dochodziła do jakiego takiego stanu zdrowia, ale najgorsze jest to, że straciłam swój dotychczasowy życiowy azyl, jakim były Laski.
Tam teraz niewidomi i ich sprawy liczą się najmniej, bo zwyciężyła komercja, a założycielka tego ośrodka wyraźnie zaznaczyła, że "Dzieło to z Boga jest i dla Boga. Gdyby zeszło z tej drogi, lepiej będzie, by przestało istnieć". No i tak pewnie w końcu się stanie, bo od lat nie ma powołań zakonnych, a miłość bliźniego to teraz dla władz rządzących, to bardzo niewygodna sprawa.
Napisałam do Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, co myślę o obecnych Laskach, ale jak było do przewidzenia, odpowiedziało mi tylko milczenie.
Po tym niefortunnym pobycie w Laskach dostałam propozycję od rodzinki, żeby przez tydzień jej nieobecności w domu objąć opiekę nad nim i nad trzema psami. Myślałam, że to nic trudnego, więc się zgodziłam, ale bardzo szybko tego pożałowałam, bo kiedy dom opustoszał, a zrobiła się noc, poczułam się bardzo nieswojo. Psy, które od czasu do czasu podnosiły alarm, nie mogły mi przecież powiedzieć, że to tylko przejeżdżający człowiek na rowerze, czego nie mogłam usłyszeć.
Nie mogły mi też powiedzieć, że szczekają na błyskawice, bo już boją sie nadciągającej burzy, której jeszcze nie zwiastują grzmoty.
A kiedy milkły, nie mogły mnie obronić przed złowrogą ciszą, która wyzierała z różnych kątów dając do zrozumienia, że może pęknie jakaś rura, przed burzą wyłączą prąd, a kiedy na dobre się rozpada, może zza okna usłyszę niepożądany dźwięk karetki pogotowia, czy straży pożarnej, bo gdzieś blisko uderzył piorun i nie wiadomo, co robić.
Słowem te różne wyimaginowane lęki sprawiły, że z niecierpliwością liczyłam dni do powrotu rodzinki i coraz mniej miałam pewności, że się jej doczekam.
W końcu, jak się już zjawiła, zapadłam w taki sen, który trwałby może i ze trzy dni, gdyby mnie nie budzono na posiłki.
Od dwóch dni jestem u siebie, ale to też źle, bo samotność mi nie służy, a asystentka przychodzi tylko 2 razy w tygodniu, a teraz tak się składa, że nie będzie jej przez cztery kolejne dni.
Robię, co mogę, żeby rozjaśnić sobie świat, ale nic nie pomaga, więc chociaż tutaj się trochę wyżalę.
Czy pomoże, zależy od tego, kto pierwszy napisze komentarz .. czekałam na te wakacje, a wyszło tak, że lepiej, gdyby ich nie było.
Oj, zdarza się.
Czasem na coś się nastawiamy i wszystko idzie jak po grudzie. Po nocy przychodzi dzień, Pani Helenko.
Dziękuję Ci bardzo. Na Ciebie zawsze można liczyć.
OOOO jak mi miło Pani Helenko, naprawdę.
Aż słońce zaświeciło w tę deszczową pogodę.
No widzisz. A ja nigdzie nie wyjeżdżam, tak dla pocieszenia.
Nie wiem, czy to oczywiście cię pocieszy, no, ale – warto spróbować :D.
Co do Lasek, to ja tam nie chodziłam, ale doskonale znam sylwetkę matki Czackiej i rozmawiam z ludźmi na eltenie i, niestety to prawda, że Laski nie mają teraz nic wspólnego z Dziełem matki Czackiej.
Pani Helenko, jeszcze będzie pięknie!
Myślę, Julitko, że nie ma się co łudzić. Może być już tylko gorzej. Trzeba tylko umieć się z tym zmierzyć i przystosować, a to nie takie proste do zaakceptowania.
Jest ciężko, ale jesteśmy z tobą.
Miejmy nadzieję, że wszystko się jeszcze rozjaśni.