Niby już wiedziałam, jak to jest w tym Egipcie, ale tym razem nic się właściwie nie powtórzyło.
Marsa alan to miasto z przyległościami prawie już na pustyni.
Z lotniska szybkim autokarem jedzie się prawie godzinę do hotelu, w którym zamieszkaliśmy na tydzień, a hotel ów nosi nazwę "Utopia".
Pojechało nas osiem osób. Jola z mężem, syn Joli z żoną i dwojgiem dzieci, wnuk Joli od syna Michała, Krzysztof no i ja, jako zaawansowana seniorka, której jednak rodzinka się nie przestraszyła.
Wprawdzie ja sama nie miałam świadomości, czy podołam temu przedsięwzięciu, bo jakoś zapomniałam przez chwilę, ile właściwie mam lat i dopiero już tam na miejscu, kiedy przyszło pokonywać różne trudności, uświadomiłam sobie dość dokładnie, co jeszcze mogę, a co już nie.
Pierwszego dnia droga z hotelu na plażę wydawała mi się koszmarnie długa w tym afrykańskim upale, ale już w następne dni, gdy jola znalazła skróty, bez przeszkód i większych problemów drogę tę w tę i z powrotem pokonywałam.
Cała do słońca nie wystawiałam się nigdy, bo bałam się, że mnie uczuli, jak w kraju. Opaliłam się więc tylko w sposób, jaki mi dostarczała droga w różne miejsca. Na plaży natomiast leżałam sobie pod palmą na leżaku z grubym materacem. Afrykański klimat jest taki, że chociaż stopnie nie spadają poniżej trzydziestu, to jednak zbawiennym wyjściem jest łagodny wiatr, który ten upał pozwala znieść.
gorzej jest po zachodzie słońca, bo chociaż już nie dokucza żarem, przy braku wiatru dalej jest upalnie i tylko bardziej duszno i jakby więcej wilgoci, chociaż nie ma mowy o żadnych chmurach. Tym razem w przyhotelowej przestrzeni nie było komarów. Mam wrażenie, że robily ten komfort jakieś środki chemiczne, bo kiedy któregoś dnia dość późnym wieczorem większa grupa osób na raz przemieszczala się po hotelowym dziedzińcu, wszyscy prawie kaszleli albo kichali. Jedzenia było pod dostatkiem i bardzo urozmaiconego. Dużo warzyw i owoców, soków mieszanych i jednoowocowych, różne mięsa prócz oczywiście wieprzowiny, bo tej się wśród Muzułmanów nie używa.
Były drinki, kawa, herbata i tego wszystkiego do woli, ale ja czasem tylko oprócz kawy wypijałam mały kubeczek piwa w czasie występów, które na hotelowym dziedzińcu odbywały się co dzień.
były to pokazy taneczne, popisy
derwiszów a także śpiewający Egipcjanie. Dla widowni też były atrakcje w postaci różnych zagadek typu, kto i co śpiewa, z jakiego filmu, z którego okresu itd.
Poza wieczornymi występami w w stałym porządku dnia były trzy posiłki, plaża, basen i zorganizowane imprezy, jak przejażdżka kładami w głąb pustyni, w której oczywiście nie brałam udziału ze względu na nierówną drogę i wyprawa do portu, gdzie można było odbyć trzygodzinny rejs nowoczesnym statkiem, ale utrzymanym w stylu starożytnego Egiptu.
tym statkiem dopływało się w takie miejsce na Morzu
czerwonym, skąd można było skakać do wody, by pływać i snurkować, a ci, którzy nie pływają mieli możliwość oglądania tego, co się dzieje w głębi morza przez szyby w statku umieszczone na najniższej częśći jego pięciokondygnacyjnch piętrach i podobno poszczególne stopnie sięgały wysokości kolan i nawet młodzi ludzie mieli zakwasy po ich pokonaniu, a było tych stopni, że hoho.
No więc gdzie mi tam było wybierać się na taki rejs? Moje zwyrodniałe kolana z pewnością by tego nie wytrzymały, a przecież górny pokład, na którym umieszczeni zostali pasażerowie, znajdował się na piątej kondygnacji.
Można tam było zjeść różne posiłki z owocami morza łącznie i wypić, co się komu zamarzy, a wszystko to było wpisane
w cenę biletu, który jednak, nie wiem, ile kosztował dolarów lub funtów egipskich.
W czasie, kiedy moja rodzinka zażywała tych niedostępnych mi przyjemności, słuchałam książek, pisałam przeżyte wrażenia z nowej wyprawy i tylko się zastanawiałam, jak to jest, że chociaż po raz drugi jestem w tym kraju, nic nie jest takie samo, jak za ierwszym razem.
Afrykańskie noce, których nieruchomość obserwowałam z balkonu mojego apartamentu tym razem przywoływały same pogodne myśli, a cisza, która mnie otaczała, pozwalała wierzyć, że to, co teraz i w przyszłości może być tylko pięknem.
Tu nikt nie mówi o cowidzie, nikt nie nosi maseczek, wszyscy są pogodni i uśmiechnięci, a arabska obsługa robi wszystko, żeby innym jak najbardziej było miło i wygodnie
W dużym pokoju byłam sama. Bardzo mi to odpowiadało, bo mogłam czuć się swobodnie i robić, co mi się podoba. Nikomu w niczym nie przeszkadzałam, a łączność z rodzinką przecież miałam, bo mąż Joli zaadbał o to, bym korzystała z dostępnego internetu. Była więc poczta, możliwość na whot sapie, żeby pogadać ze znajomymi, a poza tym korzystałam z egipskiego radia, gdzie szukałam przede wszystkim ich oryginalnej muzyki.
Nie brałam dużo rzeczy, ale komputer pojechał na pierwszym miejscu, bo w nim zapisywałam codzienne wrażenia, a także kontrolowałam przychodzącą pocztę.
Obecną wyprawę do Marsa Alan uważam za bardzo udaną i tylko żal, że trwała tak krótko, ale mam nadzieję, że może kiedyś jeszcze się powtórz
?y
Przywiozłam trochę gadzetów. Magnesy z różnymi wypukłymi obrazkami, breloczki, które rozdam poszczególnym znajomym, kosmetyki, herbatki i świecące w nocy rzeźby z domieszką fosforu, a perfumy, które tym razem kupiłam, już nie są tylko olejkami. Pięknie pachną i w przyszłości będą mi ułatwiały wspominanie przeżyć, które teraz dodały się do tamtych,
Jeden był tylko mankament w całej tej wyprawie. Gdy wylądowaliśmy na gdańskim lotnisku szczęśliwie, nie było się z niego łatwo i szybko wydostać, bo jednocześnie zleciały sie trzy samoloty i obsługa lotniska nie poradziła sobie z pasażerami, których trzeba było odprawić paszportowo i cowidowo, bo na przeszło siedemstet osób czynne były zaledwie dwa okienka, więc dopiero po trzech godzinach od przylotu mogliśmy dotrzeć do domu. No cóż, to tylko w naszym kraju może się przytrafić coś takiego, bo w Egipcie wszystko poszło jak z płatka.
To tyle w dużym skrócie, a resztę opowiem w miarę, jak mi się przypomni.jakie mam sprzed pięciu lat.
,
Gratuluję tylu barwnych przeżyć.
Cudne wakacje, urokliwe miejsca a efekt – bajeczne wrażenia i sugestywny ciekawy wpis na blogu. <3
cudny wpisik
Pojechałaby Pani raz jeszcze, gdyby mogła?
Pewnie bym pojechała, gdybym w chwili decyzji zapomniała o moim wieku i dolegliwościach.
Nie nie, nie zrozumiała Pani.
Mój tata, gdy wracamy, zawsze pyta nas: Pojechałabyś jeszcze raz?
I chodzi mu o to, czy z tym bagażem doświadczeń, z tą wiedzą, którą mamy teraz, jak było, co było dobre i złe, pojechalibyśmy jeszcze raz. Bo jak odpowiadamy tak, to znaczy, że było warto.
No to się wszystkie życzenia ziściły. 🙂
Do Julitki: jeśli o taki kontekst chodzi, to oczywiście, że pojechałabym nawet jeszcze kilka razy.
fajne wakacje
Też muszę kiedyś pojechać!
Jakoś ostatnio włączyły się u mnie instynkty podróżnicze 😀
Swoją drogą ciekawie byłoby zobaczyć Egipt z perspektywy turystycznej nie tylko mieszkańca, bo jakże one są diametralnie różne. Tylko że turyści o tym nie wiedzą. To jest tylko jedna z twarzy Egiptu jak ja to mówię. Ja akurat poznałam Egipt z perspektywy osoby mieszkającej tam razem z moim mężem i tatą. Ale i wtedy też za każdym razem było inaczej. Wbrew pozorom najcięższe, ale zarazem najpiękniejsze dni spędzone w Egipcie to był czas rewolucji w Egipcie. Później już było inaczej. A teraz nie możemy tam wrócić.