Zaczął się czas przedwigilijnych spotkań opłatkowych w różnych stowarzyszeniach i instytucjach.. Łamiemy się opłatkiem, jemy różne tradycyjne postne potrawy, ale niech mi ktoś powie, ile w nas takiej zwyczajnej ludzkiej bliskości i serdeczności? Byłam już na dwóch takich spotkaniach, a następne dwa jeszcze przede mną. Siedzi się przy tych białonakrytych stołach z wymuszonym uśmiechem na twarzy i nic tego uśmiechu nie urealnia. Zjadasz więc to, co Ci podadzą, jesteś pośród ludzi jeszcze bardziej samotny niż zwykle i tylko czekasz, żeby ta „Impreza” już jak najszybciej dobiegła końca, bo nawet kolęd nie masz okazji pośpiewać, ponieważ robią to za Ciebie płyty. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie spodziewam się po tych dwóch następnych przedwigilijnych spotkaniach, by mnie ktoś znajomy chociażby najzwyczajniej zapytał: „No i co tam u ciebie dobregO”? No więc może by w takim razie w ogóle nie iść na takie spotkania? Szacunek dla zapraszających nakazuje nie odrzucać zaproszenia i choć może nic się znów serdecznego nie wydarzy, to może przynajmniej ten uśmiech, który dam otoczeniu zachęci kogoś do tego, by nawiązał ze mną choćby krótki dialog?
Czas mojego Adwentu.
To radość czekania na przyjście Tego, który odkupi świat. To pewność, że nie ma innego szczęścia, jak spotkać to Kruche Dzieciątko. To wiara, że Ono, choć takie maleńkie, ma w sobie niewyobrażalną mmiłość. Takie czekanie, to nie krzyczące reklamy, wystrojone witryny sklepów, lecz cudowne spełnienie sprzed dwóch tysięcy lat i świadomość, że tylko to się liczy. „Gdy znów Cię znajdę w żłóbku, zaśpiewam Ci kolęde, zabiorę Cię do serca i tam kołysać będe. Ogrzeję Cię wdzięcznością, że dałeś się zaprosić i odtąd Cię z miłością zamierzam w sobie nosić. Poniosę Cię przez życie, gdzie zechcesz i jak zechcesz, bo Tobie, tylko Tobie zaufać można jeszcze”.
Zanim zacznie się grudzień
Od jutra ostatni miesiąc roku, a więc ten, który oprócz maja najbardziej lubię. I wszystko jedno: śnieg to, czy wiatr, wiadomości dobre, czy złe, najważniejsze, że znowu narodzi się Ten, który rozraduje serca. Miałam jechać do Lasek na święta, bo tam najbardziej na świecie odczuwam atmosferę Narodzin Dzieciątka Jezus, ale tak mi się wydaje, że chyba nic z tego nie wyjdzie, bo znów coraz bardziej dokuczają mi stawy. No cóż, zycie i trzeba je brać takim, jakie jest, ale książkę będę dalej pisała, bo kiedy się nie ruszam, jestem całkiem zdrowa, a będzie teraz parę rozdziałów o znajomych z Lasek. Może nie dziś, bo już dość późno, a jutro na parę dni wybieram się do Joli, więc trzeba się będzie spakować, ale tam w całkowitym luzie będę się mogła zająć pisaniem i pewnie znów przybędzie kilka rozdziałów książki. W najbardziej szczęśliwym miesiącu roku pewnie coś dobrego mnie jeszcze spotka, więc cieszę się na to już z góry, chociaż jeszcze nie wiem, co to takiego będzie.
To tak z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości
Dobrze, że się zachowały te pieśni, bo mogę je tu pokazać, chociaż pozostawiają wiele do życzenia, ale jak piszecie takie miłe słowa, to aż mi się dusza raduje, bo to znaczy, że kiedyś poświęcony na ich nagrywanie czas nie okazał się zmarnowany.