Zaczął się czas przedwigilijnych spotkań opłatkowych w różnych stowarzyszeniach i instytucjach.. Łamiemy się opłatkiem, jemy różne tradycyjne postne potrawy, ale niech mi ktoś powie, ile w nas takiej zwyczajnej ludzkiej bliskości i serdeczności? Byłam już na dwóch takich spotkaniach, a następne dwa jeszcze przede mną. Siedzi się przy tych białonakrytych stołach z wymuszonym uśmiechem na twarzy i nic tego uśmiechu nie urealnia. Zjadasz więc to, co Ci podadzą, jesteś pośród ludzi jeszcze bardziej samotny niż zwykle i tylko czekasz, żeby ta „Impreza” już jak najszybciej dobiegła końca, bo nawet kolęd nie masz okazji pośpiewać, ponieważ robią to za Ciebie płyty. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie spodziewam się po tych dwóch następnych przedwigilijnych spotkaniach, by mnie ktoś znajomy chociażby najzwyczajniej zapytał: „No i co tam u ciebie dobregO”? No więc może by w takim razie w ogóle nie iść na takie spotkania? Szacunek dla zapraszających nakazuje nie odrzucać zaproszenia i choć może nic się znów serdecznego nie wydarzy, to może przynajmniej ten uśmiech, który dam otoczeniu zachęci kogoś do tego, by nawiązał ze mną choćby krótki dialog?
Czas mojego Adwentu.
To radość czekania na przyjście Tego, który odkupi świat. To pewność, że nie ma innego szczęścia, jak spotkać to Kruche Dzieciątko. To wiara, że Ono, choć takie maleńkie, ma w sobie niewyobrażalną mmiłość. Takie czekanie, to nie krzyczące reklamy, wystrojone witryny sklepów, lecz cudowne spełnienie sprzed dwóch tysięcy lat i świadomość, że tylko to się liczy. „Gdy znów Cię znajdę w żłóbku, zaśpiewam Ci kolęde, zabiorę Cię do serca i tam kołysać będe. Ogrzeję Cię wdzięcznością, że dałeś się zaprosić i odtąd Cię z miłością zamierzam w sobie nosić. Poniosę Cię przez życie, gdzie zechcesz i jak zechcesz, bo Tobie, tylko Tobie zaufać można jeszcze”.