Zaczął się czas przedwigilijnych spotkań opłatkowych w różnych stowarzyszeniach i instytucjach.. Łamiemy się opłatkiem, jemy różne tradycyjne postne potrawy, ale niech mi ktoś powie, ile w nas takiej zwyczajnej ludzkiej bliskości i serdeczności? Byłam już na dwóch takich spotkaniach, a następne dwa jeszcze przede mną. Siedzi się przy tych białonakrytych stołach z wymuszonym uśmiechem na twarzy i nic tego uśmiechu nie urealnia. Zjadasz więc to, co Ci podadzą, jesteś pośród ludzi jeszcze bardziej samotny niż zwykle i tylko czekasz, żeby ta "Impreza" już jak najszybciej dobiegła końca, bo nawet kolęd nie masz okazji pośpiewać, ponieważ robią to za Ciebie płyty. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie spodziewam się po tych dwóch następnych przedwigilijnych spotkaniach, by mnie ktoś znajomy chociażby najzwyczajniej zapytał: "No i co tam u ciebie dobregO"? No więc może by w takim razie w ogóle nie iść na takie spotkania? Szacunek dla zapraszających nakazuje nie odrzucać zaproszenia i choć może nic się znów serdecznego nie wydarzy, to może przynajmniej ten uśmiech, który dam otoczeniu zachęci kogoś do tego, by nawiązał ze mną choćby krótki dialog?
Myślę, że doskonale cię rozumiem. Nawet z obserwacji naszych spotkań w duszpasterstwie niewidomych w Łodzi też zauważyłam że ludzie przychodzili tylko po to, żeby się najeść, wziąć to co dostaliśmy i na tym się kończyło. Przynajmniej było moje takie wrażeniae. Ale zupełnie inaczej to wyglądało gdy przychodził na spotkania biskup Józef Rozwadowski. On jakoś potrafił dać tyle ciepła i lubił z nami kolędować. Przychodził do nas nie jak człowiek który się lituje nad biednymi niewidomymi, ale ze szczerą życzliwością Był biskupem, ale nigdy się nie wynosił nad innych. Jak mu kiedyś powiedziałam: ekscelencjo to powiedział, że nie jesteśmy w jakimś urzędzie i że mogę mu muwić po prostu ojcze. I tak już zostało. Jak kiedyś wstałam gdy do nas podszedł to biskup odrazu mówi do mnie. „słuchaj, zobacz ja siedzę,
Taki właśnie był, a ja chciałam się podzielić tym wspomnieniem z Tobą i wszystkimi, którzy będą czytali te komentarze.bo przedtem przyniusł sobie krzesło i ty usiądź to porachunki między nami będą wyrównane.
Smutne, ale często tak bywa. I te często nieco oklepane życzenia: „Kariery, sukcesów, kasy i sama wiesz czego”. A jednak zawsze na takich spotkaniach może się zdarzyć coś miłego: nowa osoba, ciepłe słowo, dobra myśl lub wspomnienie. A może jednak zamilkną płyty i popłynie wspólna kolęda.. Nie trać nadziei. <3
Mało jest teraz takich ludzi, którym by zależało, żeby inni odczuli ich bliską serdeczność. Pamiętam, że za Ojca Brunona w naszym duszpasterstwie też było nam bliżej do siebie.
Ach, a nam tak Pani wtedy brakowało… Tak brakowało…
Takich prawdziwie miłujących i otwartych ludzi nam wszystkim potrzeba. Wyłączył bym ten odtważacz i poprosiłbym by każdy każdemu poświęcił chociażby chwilkę. Tak, wspólnie kolendę zaśpiewać i wspólnie spędzić czas
Tak byłoby super. Tym bardziej, że właśnie o miłość chodzi.
Ale przecież mamy Ektena i każdy każdemu możezaśpiewać.
Ale przecież Pani także wie, że to nie to samo…
No, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, to co się ma.
A pamiętasz, w Laskach na drugi dzień świąt zbierają się wszyscy na kolędowanie, ze wszystkich domów zakładowych. Kto akurat jest w Laskach i ma ochotę pokolędować i jak umie zagrać na jakimś instrumencie zawsze może przyjść. I każdy mógł przyjść. A ci którzy grali tworzyli coś w rodzaju zespołu muzycznego. I długo się śpiewało. Aż mi było żal jak trzeba było kończyć. tej atmosfery radosnej, świątecznej, rodzinnej nigdy nie zapomnę. Tak mi teraz tego brakuje.
Nie raz byłam w takim spontanicznym zespole. Pan Wypich, pan Placha, Ewa Błoch, czy Dziedzic, jakieś dzieciaczki z bębenkami, flecikami, to lubię.
no niestety takie są realia