To radość czekania na przyjście Tego, który odkupi świat. To pewność, że nie ma innego szczęścia, jak spotkać to Kruche Dzieciątko. To wiara, że Ono, choć takie maleńkie, ma w sobie niewyobrażalną mmiłość. Takie czekanie, to nie krzyczące reklamy, wystrojone witryny sklepów, lecz cudowne spełnienie sprzed dwóch tysięcy lat i świadomość, że tylko to się liczy. "Gdy znów Cię znajdę w żłóbku, zaśpiewam Ci kolęde, zabiorę Cię do serca i tam kołysać będe. Ogrzeję Cię wdzięcznością, że dałeś się zaprosić i odtąd Cię z miłością zamierzam w sobie nosić. Poniosę Cię przez życie, gdzie zechcesz i jak zechcesz, bo Tobie, tylko Tobie zaufać można jeszcze".
Piękne słowa i jakże z głębi serca pisane. I to prawda nie reklamy i nie płytkie sprowadzanie świąt do prezentów tylko. A adwent w tej opcji marketowej nie istnieje, jakby w ogóle nie liczyło się to czekanie, to przygotowanie na przyjście Dzieciątka.
A przy tym wszystkim zapodziała się gdzieś najważniejsza sprawa.
Te słowa, że weźmie Go Pani do serca i ukołysze oraz ogrzeje wdzięcznością, tak bardzo są czułe. Tęskni za naszymi sercami.
Tak, nie róbmy z Świąt Bożego Narodzenia marketingu
a ja to napisze wprost i bez wstydu.
poniewasz przez „rodzine” ktora jako rodzina tak naprawde niebiore swieta nigdfy ladne niebyly, to dlamnie najladniejszym momentem swiat byly sa i zawsze beda prezenty.
I pani mówiła coś takiego jak pamiętam, że pani Boga nie może poczuć, zobaczyć, tak to zrozumiałam. Jeśli tak, to czym jest to, o czym pani tu pisze?
Komercja nie lubi zadumy i czekania, a przecież Adwent właśnie tym jest…
Bo tu chodzi o Dziecko, a ja kocham dzieci.
A ja zawsze utożsamiam się z Maryją. Pytam ją, jak to jest nosić takiego dzidziusia, a jak czuję, że Oni już są w drodze do Betlejem, to codziennie wieczorem przynoszę Im koce i termosy.
Ja to się zastanawiam, jak to było możliwe, żeby kobieta w ostatnich dniach ciąży mogła tak podróżować i to jeszcze bez żadnego zabezpieczenia. „Leży wśród stajenki nagi, nagusieńki”, prawda, że to tylko ludzka fantazja, bo nie wyobrażam sobie, żeby Maryja nie pomyślała o odzieży dla swego dziecka. A termosy i koce, Julitko, w tamtym klimacie chyba nie są potrzebne, bardziej by się przydało coś dobrego do zjedzenia.
A ja myślę, że na ile mogli napewno się zabezpieczyli.Ale wszystko w tym jest niezwykłe, bo nie jest to zwyczajna ciąża, a i Dziecko, które się ma narodzić nie jest zwyczajnym Dzieckiem a jest jednocześnie Bogiem. A i ta sytuacja chyba też nie jest przypadkowa, a jest przewidziana z góry, by się wszystko mogło wypełnić co by ło powiedziane o tym Dzieciątku. I Bóg wybierając Maryję dał jej też chyba łaskę by ostatecznie wszystkie trudy przeszła.
Oczywiście, że termosy się nie przydają w tamtym klimacie i ja dobrze o tym wiem. Staram się po prostu dopasować to wszystko do polskich, zimowo-śniegowo-stajenkowych realiów.
Czytałam w tamtym roku artykuł o tym, że gospodarz wcale nie wyrządził Maryi aż takiej krzywdy, „wyganiając” ją z domu i kierując do groty, będącej stajnią – chodziło o to, że kobieta w połogu stanowiła coś nieczystego, a w każdym razie wymagała oczyszczenia, co było dość kłopotliwe dla gospodarza, zważywszy gości i nawet chyba jakieś święto, które wtedy obchodzono. Co więcej, organizowane w ten sposób stajnie były duże, przestronne i dość wygodne (jak na stajnie). Nie pamiętam już niestety, skąd ten artykuł, ale jest bardzo ciekawy i sporo zmienia w postrzeganiu tego smutno-zimnego klimatu.
Najfajniej będzie, jak się kiedyś okaże, że to wszystko, z czym wiąże się nasza obecna świadomość tego, jak było z Narodzeniem Jezusa, zamieni się w całkiem inną rzeczywistość.
Bardzo możliwe. Nie sądzę jednak, by różniło się aż tak – chyba Bóg dałby nam jakoś znać, chociaż tego też nie mogę być pewna.