Od jutra ostatni miesiąc roku, a więc ten, który oprócz maja najbardziej lubię. I wszystko jedno: śnieg to, czy wiatr, wiadomości dobre, czy złe, najważniejsze, że znowu narodzi się Ten, który rozraduje serca. Miałam jechać do Lasek na święta, bo tam najbardziej na świecie odczuwam atmosferę Narodzin Dzieciątka Jezus, ale tak mi się wydaje, że chyba nic z tego nie wyjdzie, bo znów coraz bardziej dokuczają mi stawy. No cóż, zycie i trzeba je brać takim, jakie jest, ale książkę będę dalej pisała, bo kiedy się nie ruszam, jestem całkiem zdrowa, a będzie teraz parę rozdziałów o znajomych z Lasek. Może nie dziś, bo już dość późno, a jutro na parę dni wybieram się do Joli, więc trzeba się będzie spakować, ale tam w całkowitym luzie będę się mogła zająć pisaniem i pewnie znów przybędzie kilka rozdziałów książki. W najbardziej szczęśliwym miesiącu roku pewnie coś dobrego mnie jeszcze spotka, więc cieszę się na to już z góry, chociaż jeszcze nie wiem, co to takiego będzie.