Koncertowaliśmy wtedy we Włoszech w ramach międzynarodowej wymiany chórów. Między innymi była przewidziana wizyta u Ojca Świętego w Castel Gandolfo. Jechaliśmy tam nocą, bo trzeba było zdążyć na siódmą rano, kiedy to Ojciec Święty odprawiał Mszę Świętą. Chór, który miał ją ozdabiać, nie stawił się na czas, więc myśmy mieli zaszczyt towarzyszyć śpiewem w czasie tej Eucharystii. Zaraz po zakończeniu Ojciec Święty Jan Paweł Drugi stanął z nami do wspólnego zdjęcia. Miałam to szczęście, że był obok mnie, więc kiedy fotograf uwiecznił ten moment, usunęłam się do tyłu pod mur jakiegoś budynku, gdy nagle jedna z chórzystek powiedziała: „Ojcze Święty, my tu mamy niewidomą solistkę, która z pewnością by chciała osobiście się z Ojcem Świętym przywitać”. A Ojciec Święty na to: „No to bardzo proszę, a gdzieście to ją schowały”? Czyjeś ręce chwyciły mnie mocno i pociągnęły do przodu, więc wpadłam wprost w ramiona Ojca Świętego i tylko już nic nie umiałam powiedzieć, a On mocno mnie przygarnął i ucałował w czubek głowy. Ja natomiast, zamiast przyklęknąć i ucałować Jego pierścień, chwyciłam Jego rękę i najzwyczajniej podniosłam do ust. Wydawała się taka bezwolna, że gdy ją ucałowałam, opadłaby bezwładnie, gdybym jej nie przytrzymała i nie odprowadziła na swoje miejsce. Nie padło między nami ani jedno słowo, a ja się dziwiłam, dlaczego nie czuję wzruszenia. Obejmuje mnie i całuje jakiś starzejący się mężczyzna, którym zachwyca się świat, a ja nie potrafię obudzić w sobie najmniejszej emocji. Nie mogłam tego jednak ujawnić ludziom, bo by mnie wzięli za nieczułą istotę, więc udawałam, że to spotkanie było dla mnie szczęściem, ale do dziś nie wiem, dlaczego nie odczułam tego bliskiego spotkania. Może to dlatego, że zabrakło między nami wzrokowego kontaktu? W każdym razie wtedy miałam w sercu całkowitą pustkę po tym wydarzeniu. Dopiero, gdy Ojciec Święty Jan Paweł Drugi przybył do Bazyliki Mariackiej w Gdańsku, gdzie zaprosił chorych i niepełnosprawnych, był moment, kiedy się naprawde wzruszyłam. Stałam w pierwszym rzędzie przed liną odgradzającą tłum od Ojca Świętego i kiedy przechodził wzdłuż szeregu, chwytał nasze wyciągnięte ręce. Kiedy chwycił mnie drugi raz w drodze powrotnej, nareszcie pękłam. Nie wiem, co to sprawiło, ale z całego serca wykrzyknęłam: „Niech żyje Papież”!