To już tylko rzut beretem od Gdyni. Pół godziny jazdy taksówką i to, co zawsze: cisza, spokój, czyste powietrze, żadnych problemów, całkowita beztroska i to, co nazywam lenistwo do potęgi entej. Nic nie chcę, nic nie muszę, mogę robić, co mi się podoba, a więc bez żadnego planu i pomysłu. Tak lubię i tak będę spędzała ostatni etap wakacji. Nie mówię, że coś nagłego przyjdzie mi do głowy i że tego nie zrealizuję, bo ze mną to już tak jest, że nigdy nie wiem na pewno, co mi do głowy wpadnie. Biorę wprawdzie komputer, ale chyba tylko po to żeby sobie poleżał w bezczynności, bo nie sądzę, by mi się chciało przeglądać pocztę, serfować po internecie, czy sprawdzać, co się dzieje na Eltenie. Ciekawe tylko, jak długo wytrzymam w zamierzonym nic nie robieniu? No w każdym razie, na razie tak mam, że od wszystkiego chcę zrobić sobie urlop. Mam jednak wrażenie, że aby tak się stało, musiałoby chyba zabraknąć prądu, czy co, żebym wytrwała w postanowieniu. Jednak liczę na dużo komentarzy, bo jak pęknę, a nikt nie napisze, to dopiero się załamię i wpadnę w taką depresję, z której już nic mnie nie będzie w stanie wyciągnąć. No, to w najgorszym razie do trzeciego września!,