Jakoś tak już całkiem pod wieczór Amiś nagle pobiegl pod drzwi. Jakimś cudem wiedział, kto tam na niego za tymi drzwiami czeka. No, oczywiście, że Filuś, który mnie całkiem zignorował, ale kiedy usłyszał, co wyjmuję z lodówki, pierwszy upomniał się o przysmak. Amiś oczywiście też dostał, a potem psiaki bawiły się do upojenia, a jak to bywa ze szczeniakami, nagle tam, gdzie stał, padł i natychmiast zasnął. Nie wiedziałam, co robić, jednak z kłopotu wybawiła mnie jego właścicielka, która już wiedziała, gdzie ma go szukać i tylko powiedziała, że jutro zaprasza Amisia na rewizytę oczywiście razem ze mną, więc z przyjemnością pójdziemy.
Niespodziewanie miła wizyta.
Siedzę ja sobie w pokoju przy komputerze, a tu nagle: drap, drap, drap, do wejściowych drzwi. Pierwszy do drzwi dopadł Amiś i jak szalony też zacząl w nie drapać,no to sobie ;pomyślałam, że lepiej będzie, jak go wezmę na ręce, bo jeśli się okaże że to jakieś groźne zwierzę dobija się do naszych drzwi, to niech najpierw zaatakuje mnie, a potem się zobaczy. Kiedy otworzyłam drzwi na klatkę, po mojej nodze zaczęło się wspinać jakieś maleństwo o bardzo ostrych pazurkach, więc postawiłam Amisia na szafce do butów i sprawdziłam, co to takiego mnie drapie po nodze. No i ojej, coś malutkiego, puchatego, drżącego i skomlącego dało mi się wziąć na ręce i polizało po nosie. Od razu wiedziałam, że to szczeniaczek, bo pachniał właśnie tak, jak pachną wszystkie szczeniaczki. Ponieważ Amiś szalał na szafce, podeszłam i przybliżyłam szczeniaczka do jego pyszczka. Natychmiast Amiś go polizał, a następnie, no, tak było naprawdę, Objął fo przednimi łapkami, a szczeniaczek od razu do niego przylgnął. Ponieważ nie chciałam, żeby ten maluszek mi się zsikał na dywan, wyniosłam oba psy na balkon, żeby się swobodnie poobawiły. Nie ma obawy, że spadną z piątego piętra, bo jak Amiś był malutki, zrobiłam zabezpieczenia. Goniły się te pieski po balkonie, jak jacyś biegacze, a gdy się zmęczyły, pochlipały wodę i dalejże w biegi. W końcu jednak słońce zrobiło swoje i oba padły, jak nieżywe. Wzięłam więc na ręce małego psiego gościa i wyszłam z nim na poszukiwanie jego mamy, czy właściciela. Szłam piętrami w dół zaglądając do wszystkich ieszkań, ale dopiero na pierwszym piętrze się okazało, czyja to zguba. Kiedy wróciłam do domuk, Amiś nie podbiegł, żeby mnie przywitać. Obraził się widocznie, że mu odebrałam małego przyjaciela, dopiero, kiedy mu powiedziałam, że Fijluś jeszcze przyjdzie nie raz, pozwolił się pogłaskać i dał się wziąć na ręce. Potem, kiedy Fjiluś był na dworze i zaszczekał cieniutko, Amiś mu odpowiedział i już było wiadomo, że się jakoś dogadali.