Zawsze, kiedy się kończy rok szkolny, szkoda mi wyrzucać różnych notatek i prac moich uczniów, ale gdybym tego nie robiła, utonęłabym chyba w górze papieru. Dlatego już nawet nie zaglądam do tego, co muszę wyrzucić i tylko, jeśli któryś z uczniów chce, daję mu jego prace. Jednak rzadko się zdarza, by ktoś sobie tego życzył. Jeszcze tylko dwukrotnie przed wakacjami przyjdę do szkoły, bo na zakończenie nigdy nie chodzę. Nie lubię tych pożegnań. Natomiast na początek roku zwykle się zjawiam, ale z daleka. Siedzę sobie w gabinecie i wszystko wiem, bo nawet jeśli komunikaty są z sali, mikrofony mi wszystko przekazują. Zwykle tak bywa, że pierwszy szkolny tydzień, to jakby jeszcze wakacje, bo układanie planu, ustalanie ilości godzin, więc sobie można jeszcze trochę poodpoczywać. No, ale na razie to jeszcze daleka sprawa, więc wszystko przed nami.
Obudził mnie wielki huk.
Pojęcia nie mam co to było, bo może jeszcze we śnie, ale już tak się wybudziłam, że najlepiej będzie, jak sobie posłucham okolicznych ptaszków na pobliskich drzewach, bo chociaż jeszcze nie ma słońca, śpiewają, jak zaczarowane. Nie nagrywam, bo gdzieś mi się podziały wszystkie dyktafony, których już mam chyba 5 czy 6, a może jeszcze więcej, bo już się w ich liczbie pogubiłam, ale jak potrzebne, to ich nie ma. Postanowiłam sobie solennie, że zrobię porządki w szufladzie z elektroniką i tak wszystko poukładam, żebym nawet o północy wiedziała, gdzie co mam. Najnowszy mój dyktafon to olympus dn55 czy jakoś tak, ale go jeszcze do końca nie rozpracowałam i właśnie to też odłożyłam na wakacyjny czas, który już niebawem. A ten huk to chyba był w realu, bo słychać jakieś syreny alarmowe. Może komuś wybuchła butla z gazem? Ciekawe, czy Nuno by się przestraszył?